sobota, 8 lipca 2017

Rozpacz

Na dachy domów, na noży ostrza,
Rozpacz-wariatka, skakała po śmierć.
Wielka nad miarę, bólem wyrosła,
Krzyczała ciągle, że umrzeć chce.

Było nam razem jakoś po drodze:
Prostej, pochyłej, na samo dno.
Żyła w mych myślach i czasem w słowie,
Kąsała jadem lub cichła łzą.

Kiedyś jak zwykle idziemy we dwoje,
Ona w kagańcu jak groźny pies.
I nagle olśnienie, że jest potworem,
Którego nikt nie każe mi nieść.

Staję jak wryty i patrzę, co robi:
Z pyska jej piana cieknie i krew,
Na plecy mi skacze i bije po głowie,
Słońce zasłania i mordę drze.

No - myślę sobie - dosyć już tego.
Na ziemię rzucam to cielsko złe.
Gapi się na mnie, jakby nie wierząc
I pazurami sięgnąć mnie chce.

Jedno, co robię, to obserwuję
I nie pozwalam jej zbliżyć się.
Nie znika wcale i ciągle tu jest,
Lecz wreszcie umiem powiedzieć jej NIE.

Teraz widuję ją czasem z daleka,
Wiem, że się czai i wrócić chce,
Ale to moja droga zwycięstwa:
Ja tu panuję i trzymam ster!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz